Kiedy Jordan po raz pierwszy zobaczył czerwono-czarny prototyp Air Jordan 1, skomentował to tak: „Nie mogę grać w takich butach, to kolory diabła!”. Rob Strasser, ówczesny szef działu marketingu w Nike zripostował: „To będą twoje kolory, chyba że przekonasz kierownictwo Chicago Bulls, żeby zmienili je na biały i niebieski w stylu Północnej Karoliny”. Projekt „Jedynek” wyszedł spod ręki Petera Moore’a, aczkolwiek sam but swoją sylwetką niewiele różnił się od innych koszykarskich modeli Nike z lat 80-tych (Air Force 1, Terminator, Dunk). Jego tajemnica tkwiła właśnie w tej „diabelskiej” kolorystyce, która jak się później okazało, miała wywołać tyle szumu ile sama gra MJ’a w NBA.
Nie od dziś bowiem wiadomo, że w najlepszej lidze świata obowiązywał ściśle określony „dress code”. W latach 80-tych nie dotyczył on jeszcze stylu ubierania się zawodników poza parkietem. Ale w trakcie meczu cały zespół musiał nosić ten sam kolor butów i skarpetek. Jeśli ktoś złamał ten przepis, ponosił konsekwencję finansową w postaci 1.000 $ za pierwszy tego rodzaju występek i 5.000 $ za każdy kolejny. Kierownictwo Nike stwierdziło jednak, że lepszej kampanii reklamowej nie wymyśliliby nawet najwięksi spece od marketingu. Nakazali więc MJ’owi dalej grać w „diabelskich Jedynkach”, a następnie na bazie tego zakazu NBA stworzyli reklamę telewizyjną. Główną rolę obok Michaela zagrały w niej właśnie jego buty. Lektor informuje o zakazie nałożonym przez NBA, ale jednocześnie ogłasza, że na szczęście liga nie ma prawa zabronić tego samego nam, czyli potencjalnym nabywcom. Warto dodać, że AJ 1 był wówczas najdroższym butem na rynku i kosztował 65 $.

Sezon 1985-86 rozpoczął również w AJ 1, ale już w trzecim spotkaniu przeciwko Golden State Warriors doznał złamania kości w lewej stopie i opuścił kolejne 64 mecze sezonu zasadniczego. Powrócił dopiero w jego końcówce, wprowadzany do gry stopniowo i bardzo ostrożnie.
Bulls awansowali mimo to do playoffs, gdzie w pierwszej rundzie zmierzyli się z wielkimi Boston Celtics. Przegrali serię do zera, ale w drugim meczu w słynnej Boston Garden, stało się coś niewiarygodnego. W spotkaniu wygranym przez Celtów dopiero po dwóch dogrywkach w stosunku 135:131, Jordan ustanowił rekord playoffs rzucając znanym ze świetnej defensywy rywalom 63 punkty. Dołożył do tego 5 zbiórek, 6 asyst, 3 przechwyty i 2 bloki. Po meczu Larry Bird, najlepszy zawodnik Celtics, skomentował występ MJ’a tymi słowami: „To był Bóg przebrany za Michaela Jordana…”

Aktualnie, kultowe Air Jordan 1, wydawane są co roku w wielu różnych wersjach, m.in. w wersji oryginalnej “Retro High OG” czy wersji niskiej “Low”. Mimo stylistyki z połowy lat 90-tych, wciąż cieszą się ogromną popularnością i znikają z półek szybciej niż jakikolwiek inny produkt marki Jordan Brand. Największym powodzeniem cieszą się oczywiście oryginalne kolorystyki znane z połowy lat 80-tych, kiedy MJ zaczynał swoją przygodę z zawodową koszykówką.
Air Jordan 2 to jeden z najbardziej niedocenianych modeli z kolekcji sygnowanej nazwiskiem MJ’a. Jest to bardzo nie fair w stosunku do buta, który nie tylko był „świadkiem” i „aktywnym uczestnikiem” spektakularnych wyczynów Jego Powietrzności w sezonie 1986-87, ale jak się potem okazało, kolejnym po AJ 1 kamieniem milowym w historii marki. Mamy nadzieję, że po przeczytaniu historii z nim związanej Wasz stosunek do AJ 2 ulegnie diametralnej zmianie.



Natomiast w meczu otwarcia sezonu przeciwko nowojorskim Knicks rozgrywanym w legendarnej Madison Square Garden Jordan zdobył 50 punktów zapewniając praktycznie w pojedynkę zwycięstwo Bykom oraz Dougowi Collinsowi, dla którego był to debiut w roli pierwszego trenera. Ten denerwował się tak bardzo, że żutą gumę starł zębami na strzępy, które poprzyklejały mu się wokół ust. Pod koniec czwartej kwarty w trakcie przerwy na żądanie, Michael podszedł do niego ze szklanką wody. Podał mu ją, polecił zetrzeć gumę z twarzy i powiedział: „Spokojnie trenerze, nie pozwolę ci przecież przegrać pierwszego meczu”. Po zwycięstwie powiedział ojcu, że podnieciła go bardzo liczna i głośna publiczność zebrana w MSG. „Więc nie grałeś z przeciwnikiem, tylko z publicznością?” zapytał zaskoczony ojciec. „Zawsze gram z publicznością” odparł MJ.
Michael Jordan nie był do końca zadowolony z dwóch pierwszych „odcinków” serii p.t. Air Jordan. Twórca AJ 2 Bruce Kilgore został odsunięty od projektu, a współautor „Jedynek” Peter Moore zmienił pracodawcę na Adidasa. Pamiętając o sentymencie MJ’a do popularnych trzech pasków próbował go pociągnąć za sobą. I znów, podobnie jak na początku zawodowej kariery, Mike był dosłownie o włos od podpisania umowy z niemieckim koncernem Adi Dasslera. Na szczęście dla Nike i dla nas wszystkich, nowym projektantem linii Air Jordan został nikomu nieznany Tinker Hatfield, były architekt a w czasach szkolnych zdolny lekkoatleta. To głównie ojcu Jordana i jemu przypisuje się zasługi za pozostanie MJ’a w Nike. Wg pomysłu Tinkera, buty „Jego Powietrzności” powinny uosabiać jego boiskowe i charakterologiczne cechy oraz jak najlepiej spełniać jego potrzeby związane ze stylem gry. Hatfield postanowił więc zaprosić Michaela do czynnego udziału w tworzeniu AJ 3, kontynuując to w kolejnych latach i wprowadzając tym samym nowe standardy w projektowaniu obuwia sportowego.
Efektem tej współpracy okazał się być najnowocześniejszy, najbardziej zaawansowany technologicznie i najbardziej elegancki but do koszykówki jaki do tamtej pory powstał. Praktycznie każdy szczegół Air Jordan 3 był rewolucyjny i sprawił, że „Trójki” stały się wyznacznikiem komfortu, jakości i oryginalności, czyli najważniejszych cech poszukiwanych w obuwiu przez koszykarzy.

Pora wreszcie na sukcesy sportowe związane z „Trójkami”, pośród których zabrakło tak naprawdę tylko jednego, aczkolwiek najcenniejszego bo mistrzostwa NBA. Rozgrywając w AJ 3 swój czwarty zawodowy sezon Jordan osiągnął tyle, ile większość koszykarzy nie była w stanie w trakcie trwania całej kariery.
Polowanie na trofea rozpoczęło się od Meczu Gwiazd rozgrywanego tym razem przed własną publicznością w Chicago. Najpierw, w sobotę, w jednym z najlepszych w historii konkursie wsadów pokonał swojego największego rywala w tej konkurencji, czyli Dominique’a Wilkinsa z Atlanta Hawks. Natomiast w niedzielę poprowadził Wschód do zwycięstwa w starciu z prowadzonym przez Magica Johnsona Zachodem. Za swój zapierający dech w piersiach występ (40 punktów, 17/23 z gry, 8 zbiórek, 3 asysty, 4 przechwyty i 4 bloki w zaledwie 29 minut!) nagrodzony został statuetką MVP.

Wielce prawdopodobne jest, że ani zarząd Nike, ani Tinker Hatfield, ani sam MJ nie przypuszczali,
że Air Jordan nr 3 stanie się pozycją kultową. Wybieraną przez fanów i kolekcjonerów jako najlepszy i najbardziej istotny model z całej serii.
Model tak popularny i pożądany, że jego wydania retro, bez względu na kolorystykę, rozchodzą się jak świeże bułeczki i nawet pomimo upływu lat, nadal przyciągają wzrok przechodniów mijających na ulicy szczęśliwego posiadacza „Trójek”.
Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że Tinker Hatfield poszedł na łatwiznę. Dał się ponieść sukcesowi „Trójek” i stosując delikatny lifting stworzył „Czwórki”. Nic jednak bardziej mylnego.
Drobne detale, które odkrywamy przy drugim podejściu oraz znakomita praca wykonana przez speców od marketingu, złożyły się na olbrzymi sukces Air Jordan 4 i sprawiły, że okazał się on jednym z najwygodniejszych i najbardziej popularnych modeli w serii.


Oczywiście nie można zapomnieć o boiskowych wyczynach MJ’a, których świadkiem i niejako współtwórcą były „Czwórki”. Statystycznie rzecz biorąc, był to kolejny fenomenalny sezon w wykonaniu Jordana. Sezon jak się jednak okazało wyjątkowy, bo oprócz trzeciej z rzędu korony króla strzelców (32.5 punktu na mecz), Mike zanotował także rekordowe średnie jeśli chodzi o asysty i zbiórki. W obu przypadkach było to aż 8 takich zagrań na mecz. Dołożył do tego jeszcze prawie 3 przechwyty na mecz.
Rozgrywając trzeci sezon pod wodzą Douga Collinsa Chicago Bulls mieli też chyba najlepszy w swojej dotychczasowej historii zespół. Jordan mógł już liczyć nie tylko na Johna Paxsona, ale także na czyniących coraz większe postępy skrzydłowych Scottiego Pippena i Horace Granta. Dziurę na pozycji centra miał natomiast zapełnić pozyskany z New York Knicks Bill Cartwright. Ruch ten spotkał się z olbrzymią dezaprobatą MJ’a, gdyż Bulls wytransferowali do Nowego Jorku jego najlepszego przyjaciela w osobie Charlesa Oakleya. Dwa lata później stwierdził on jednak, że był to transfer, który zrobił różnicę w grze Byków.
Pomimo niezłego sezonu zasadniczego ówczesny styl gry i skład pozwolił im na pokonanie w playoffs Cleveland Cavaliers i New York Knicks. W Finale Konferencji spotkali się po raz drugi z rzędu z Detroit Pistons, którzy ponownie nie pozwolili im rozwinąć skrzydeł. Zdominowani prze grających bardzo fizycznie przeciwników musieli uznać ich wyższość w stosunku 2:4.




Kiedy w 1989 r. na półkach sklepowych wylądowały AJ 4, wydawało się że inwencja twórcza Tinkera Hatfielda sięgnęła granic możliwości. But był na tyle nowatorski, iż wyprzedzał konkurencję o lata świetlne nie tylko od strony wizualnej, ale również pod kątem technologii.
Rok później wszyscy przecierali oczy ze zdziwienia na widok Air Jordan 5, kolejnego modelu z serii, który nawet jeśli wg niektórych nie przebił „Trójek” i „Czwórek”, to i tak praktycznie z miejsca stał się ikoną. Podobnie zresztą jak sam MJ, który dzięki swoim niespotykanym umiejętnościom i wyczynom na parkietach NBA oraz niesamowitej osobowości połączonej z ujmującym wszystkich uśmiechem, osiągnął status gwiazdy przez duże G. Dołączył do grona najbardziej popularnych i rozpoznawalnych osób na świecie, do tzw. panteonu sław, zarezerwowanego dotychczas dla gwiazd muzyki i filmu.


Pomimo wielu świetnych wersji kolorystycznych Air Jordan 5, największe poruszenie wywołała chyba wariacja kolorystyczna zwana dziś popularnie „Grape”. Było to połączenie bieli z fioletem i szmaragdem. Nie trudno wyobrazić sobie efekt tego posunięcia, biorąc pod uwagę, że do kompletu można było dokupić nawiązującą kolorystycznie do buta odzież. Jordan nigdy nie zagrał w „Grape’ach” podczas meczu NBA, ale nie przeszkodziło im to stać się jedną z najbardziej pożądanych wersji „Piątek” w historii. Mogą się z nimi równać tylko tzw. „Laney” nawiązujące kolorystyką do licealnej drużyny MJ’a (Laney High Buccaneers z Wilmington w Północnej Karolinie) i wydany kilka lat temu dwupak „Toro Bravo” znany również jako „Raging Bull”.

Jeśli chodzi natomiast o rozegrany w AJ5 sezon 1989-90, to był on kolejną lekcją dla Jordana i jego Bulls. Po świetnym sezonie zasadniczym (55-27), w którym stanowisko głównego trenera objął po Dougu Collinsie jego asystent Phil Jackson, Byki ponownie awansowały do Finału Konferencji Wschodniej. Po raz trzeci z rzędu zmierzyły się w nich z aktualnymi mistrzami NBA, Detroit Pistons. I podobnie jak rok i dwa lata wcześniej – przegrały. Jednak pomimo ogólnego niezadowolenia z wyniku można było dostrzec symptomy budującej się drużyny mającej właściwie wszystko, co potrzebne do zdobycia mistrzostwa.
Statystycznie Mike jak zwykle rozegrał fantastyczny sezon, zdobywając średnio 33.6 punktów na mecz sięgnął po czwartą z rzędu koronę króla strzelców. Dokładając do tego 6.9 zbiórek, 6.3 asyst oraz 2.8 przechwytów zasłużył sobie na kolejne wyróżnienia. Kibice po raz szósty z rzędu wybrali go do Meczu Gwiazd, a przedstawiciele mediów umieścili go w pierwszej piątce sezonu oraz najlepszej piątce obrońców. W tym samym sezonie MJ rozegrał swój rekordowy punktowo mecz w karierze. W wyjazdowym meczu przeciwko Cleveland Cavaliers zakończonym dogrywką zdobył 69 punktów, trafiając na znakomitej skuteczności 62% (23 z 37 oddanych rzutów). Dołożył do tego 18 zbiórek (również rekord!), 6 asyst, 4 przechwyty i 1 blok.



Tym razem zaczniemy od tego co w tamtym okresie dla Michaela Jordana było najważniejsze. Sześć sezonów w lidze. Pięć modeli butów sygnowanych własnym nazwiskiem. Debiutant roku. Sześciokrotnie wybierany do Meczu Gwiazd. MVP Meczu Gwiazd. MVP sezonu zasadniczego. Najlepszy obrońca sezonu. Czterokrotnie wybierany do najlepszej piątki NBA. Pięciokrotny zdobywca tytułu najlepszego strzelca sezonu. Imponująca lista, ale wszystko to osiągnięcia indywidualne. Nietrudno więc zauważyć brak tego, co w każdej dyscyplinie zespołowej najważniejsze, mistrzostwa…



Pora wreszcie zająć się butem, który w obliczu takich wydarzeń najzwyczajniej w świecie musiał zejść na drugi plan. AJ 6, podobnie jak trzy poprzednie modele, wyszedł spod ręki Tinkera Hatfielda. Jednak pomimo, że jest jednym z najbardziej popularnych i lubianych Jordanów, to jego grywalność kompletnie nie idzie w parze z ponadczasowym i intrygującym designem. Inspiracją w procesie projektowania „Szóstek” było tym razem znajdujące się w garażu MJ’a Porsche 911, stąd w tylnej części cholewki zauważamy gigantyczny “spoiler”, który docelowo pomaga w nasuwaniu buta na stopę. Tinker Hatfield chciał również abstrakcyjnie zobrazować numer 23, dlatego też przyglądając się butom z różnej perspektywy, można dostrzec dwójkę i trójkę ukryte odpowiednio w tylnej i bocznej stronie cholewki. AJ 6 były pierwszym modelem, w którym użyto wewnętrznej skarpety mającej poprawić dopasowanie obuwia do stopy.







Pod względem sportowym, sezon 1991-92 był jednym z najbardziej spektakularnych w karierze Jordana. Przede wszystkim dlatego, że zakończył go z dubletem, albo jak kto woli, w podwójnej koronie – tytułem mistrza NBA i złotego medalisty olimpijskiego. Indywidualnie znów był bezkonkurencyjny. Notując średnio 30.1 punktu na mecz, 6.4 zbiórki, 6.1 asysty i 2.3 przechwytu zainkasował drugą z rzędu nagrodę dla najlepszego zawodnika rozgrywek zasadniczych. Ale na MVP oczywiście się nie skończyło. Siódmy wybór do Meczu Gwiazd, pierwsza piątka sezonu, piątka najlepszych obrońców, a na deser jakby inaczej, szósty tytuł króla strzelców.
Bulls jako obrońcy tytułu zagrali świetny sezon. Ich potencjał w połączeniu z nabytym przez lata doświadczeniem stanowił mieszankę nie do przeskoczenia dla innych zespołów. Byli poza zasięgiem jakiegokolwiek zespołu, a jedyny prawdziwy opór napotkali w półfinale Konferencji Wschodniej w starciu z NewYork Knicks. Grający bardzo fizyczną i defensywną koszykówkę Nowojorczycy przypominali swoim stylem największych rywali Byków, czyli Detroit Pistons. Rywalizacja rozstrzygnęła się dopiero w siódmym meczu, ale pomimo porażki, Patrick Ewing i spółka wysłali jasny sygnał, że właśnie narodziła się nowa potęga na Wschodzie.
Wielki finał, to z kolei starcie z najlepszą drużyną Konferencji Zachodniej, którą okazali się Portland TrailBlazers dowodzeni przez Clyde’a Drexlera. Co ciekawe, znalazło się wielu ekspertów, którzy stawiali na Blazers, a umiejętności ich lidera cenili wyżej niż Jordana. Uważali, że jest on skuteczniejszy, lepiej zbiera, podaje i zdecydowanie lepiej rzuca za trzy punkty. Wg zwolenników Drexlera, przegrywał on wszelkie porównania z Jordanem tylko dlatego, że nie grał w zespole z dużej metropolii. Nie mógł w związku z tym liczyć na taki rozgłos, jaki towarzyszył zawodnikom grającym w Chicago, Nowym Jorku czy Los Angeles.





Dla MJ’a takie porównania zawsze działały jak płachta na byka. Determinacja w dążeniu do bycia najlepszym oraz chęć zwyciężania na każdym kroku powodowały, że każdą uwagę lub krytykę skierowaną w stronę jego osoby traktował jako wyzwanie i motywację. Nietrudno się więc domyśleć, jak potoczyła się finałowa rywalizacja. Byki dość łatwo wygrały serię w stosunku 4:2, a Jordan kompletnie zdominował Drexlera notując średnio 35.8 punktu (42.9% zza linii 7.24 cm), 4.8 zbiórki i 6.5 asysty na mecz. Statystyki Clyde’a wyglądały następująco: 24.8, 7.8 i 5.3. Do historii przeszedł mecz nr 1 serii, w którym MJ ustanowił rekord finałów w liczbie zdobytych punktów w jednej połowie (35) oraz w liczbie celnych rzutów za 3, także w jednej połowie (6). Po szóstej trójce spojrzał w kierunku komentującego spotkanie Magika Johnsona i wzruszył ramionami z miną w stylu: „Też tego nie rozumiem, ale nic na to nie poradzę.”






Indywidualnie był to jak zwykle bardzo dobry rok dla MJ’a. Ze średnią 32.6 ponownie sięgnął po siódmą koronę najlepszego strzelca NBA, po raz ósmy z rzędu wystąpił w Meczu Gwiazd, znów znalazł się w najlepszej piątce sezonu oraz piątce najlepszych obrońców. Rozgrywki 1992-93 były jednakże dla Chicago Bulls najcięższym spośród trzech, w których sięgali po mistrzostwo. Nieoszczędzani przez kontuzje, czuli w nogach dwa poprzednie, wyjątkowo długie, bo kończone finałami sezony. Zaczęły się także uwydatniać będące pochodną sukcesów problemy z ego, które przeradzały się w wewnętrzne animozje pomiędzy zawodnikami. O ile Scottie Pippen potrafił sobie radzić z byciem „drugim po bogu”, to już Horace Grant kompletnie nie chciał zaakceptować swojej roli w zespole. Coraz częściej dawał wszystkim wokół do zrozumienia, że w zamian za wykonywanie ciężkiej pracy pod obiema tablicami należy mu się więcej ustawionych pod niego akcji w ataku. Atmosfera nie była już tak dobra jak podczas pierwszej pogoni za tytułem. Zawodnicy byli już znużeni monotonią rozgrywek i wreszcie samymi sobą.
W porównaniu z sezonami 1990-91 (61 zwycięstw) i 1991-92 (67) zdołali wygrać zaledwie 57 spotkań notując dopiero trzeci bilans w lidze i tracąc tym samym przewagę własnego parkietu w ewentualnych starciach z New York Knicks i Phoenix Suns. Jak się okazało, musieli zmierzyć się zarówno z jednymi jak i drugimi. Z Nowym Jorkiem w starciu o prymat na Wschodzie pokonując ich w stosunku 4-2, natomiast ze Słońcami, czyli najbardziej ofensywnym zespołem sezonu regularnego, w wielkim finale. Po pierwszych dwóch łatwo wygranych meczach w Arizonie wydawało się, że Byki zmiotą przeciwnika w drodze po trzeci tytuł. Wrócili do Chicago, gdzie szykowano już mistrzowską fetę. Suns prowadzeni przez Charlesa Barkleya i Kevina Johnsona udowodnili jednak, że nie przypadkowo mieli najlepszy bilans w sezonie. Z trzech kolejnych rozgrywanych w Wietrznym mieście spotkań wygrali dwa i doprowadzając rywalizację do stanu 2-3 przenieśli ją z powrotem na Zachód. Wydawało się w tym momencie, że złapali wiatr w żagle i będą w stanie pokonać Bulls w dwóch ostatnich meczach.
Jednak rozdrażniony MJ, to zawodnik którego nikt nie mógł zatrzymać. Kiedy wsiadł do samolotu lecącego do Phoenix, zastał w nim przygnębionych kolegów z drużyny, nie do końca wierzących w swoje szanse na końcowe zwycięstwo. Nie poddał się oczywiście temu nastrojowi, tylko krzyknął na cały pokład: „Lećmy skopać kilka tyłków w Phoenix!” z miejsca poprawiając nastroje w zespole.



Jak się później okazało, widoczne gołym okiem zmęczenie Michaela koszykówką nie było przypadkowe. Czuł się wypalony, zmęczony popularnością, a dodatkowo po zakończeniu kariery przez Magika Johnsona i Larry’ego Birda, obciążony presją dźwigania NBA na swoich barkach. Jeszcze na długo przed zdobyciem tytułu nr 3, ustalił wraz ze swoim ojcem Jamesem, że po sezonie przejdzie na koszykarską emeryturę i spróbuje swoich sił w zawodowym baseballu, który w młodości był jego ulubioną dyscypliną. Niespodziewana śmierć Jamesa Jordana w lipcu 1993, który został zastrzelony przez dwóch młodocianych przestępców w napadzie rabunkowym tylko utwierdziła go w słuszności podjętej decyzji.
Nieosiągalny dla innych zawodników poziom i styl gry. Nieludzka wręcz pewność siebie i determinacja w dążeniu do postawionego sobie celu. Sukces w postaci trzech tytułów mistrzowskich zdobytych w ciągu trzech lat, złota olimpijskiego oraz niezliczonych nagród i wyróżnień. Mogłoby się wydawać, że wszystko powinno być w jak najlepszym porządku… Nic bardziej mylnego. Cała ta sława i popularność sprawiły, że na MJ’a rozpoczęła się istna nagonka. Media nie dawały mu wytchnienia, a on sam czuł się coraz bardziej osaczony. Doszło bowiem do tego, że podczas meczów wyjazdowych nie mógł już nawet opuszczać hotelu. Na każdym kroku czaili się dziennikarze, paparazzi, fani oraz łowcy autografów. Jeden z jego najlepszych przyjaciół z boiska, Charles Barkley mówił: „Z Michaelem jest jeden problem, spotykamy się tylko na polu golfowym albo w pokoju hotelowym.”


Za sprawą innego designer’a Mark’a Smith’a, który zrealizował pomysł Tinkera Hatfielda, podeszwy stały się swoistym “płótnem”, dziełem sztuki na którym Tinker Hatfield chciał opowiedzieć międzynarodową historię koszykówki. A czym byłoby płótno bez odpowiedniej grafiki. Poza liczbami 23 oraz 1994, na różniących się od siebie spodach podeszwy, znalazły się słowa charakteryzujące osobowość Michael’a - terminy określające sposób życia, wykraczające daleko poza ramy koszykówki. Aby podkreślić międzynarodowy charakter projektu, wyrażenia te zostały przetłumaczone na języki obce.
Kiedy zapadła decyzja o postawieniu Jordanowi przed halą Chicago Bulls (United Center) pomnika będącego hołdem dla najlepszego koszykarza w historii klubu i całej NBA, spytano Hatfielda, jakie buty ma nosić rzeźba przedstawiająca MJ’a? Wybrał Air Jordan 9, kierując się właśnie ich podeszwami. Pomimo tego, że Mike nigdy nie zagrał w nich w barwach Byków, jako jedyne opowiadały historię jego kariery.

Jako że Michael nie mógł już nosić swojego nowego modelu na parkietach NBA, wykonano dla niego specjalną wersję baseballową z korkami. Był to sygnał, żeby otworzyć się także na inne dyscypliny. Do baseballa dołączył wkrótce amerykański futbol, a nieco później boks, gdzie twarzą marki został słynny Roy Jones Jr. Podczas rozbratu Jordana z koszykówką, Jordan Brand nie zamierzał jednak znikać z NBA. Wybrano zawodników, którzy mieli dumnie reprezentować Jordan Brand w najlepszej lidze świata. Wśród z nich znaleźli się nieprzypadkowo obrońcy, których kreowano na jego następców: Anfernee Hardaway, Reggie Miller, Mitch Richmond i Latrell Sprewell. Oprócz nich w „Dziewiątkach” grali również: B.J. Armstrong, Nick Anderson, Kendall Gill i Cedric Ceballos. W 2003 roku swoją spersonalizowaną edycję AJ 9 dostał też sam LeBron James, grający jeszcze wtedy w szkole średniej St. Vincent St. Mary. Sam Michael zagrał w nich dopiero po drugim powrocie z emerytury, także w 2003 roku. W barwach Washington Wizards rozegrał kilka spotkań w dostępnej nie tak dawno w sklepach wersji „Cool Grey”.
Nie sposób także nie wspomnieć o rewelacyjnej reklamie ze słynnym komikiem, Stevem Martinem, który poddaje emeryturę Jordana w wielką wątpliwość i przeprowadza śledztwo w celu udowodnienia wielkiej mistyfikacji. Dowodami w sprawie są nakręcona przez anonimowego kibica „popcorn tape” i zeznania zawodników NBA, którzy przyznają, że w lidze pojawili się gracze, którzy dokonują niebywałych rzeczy w stylu zarezerwowanym wyłącznie dla MJ’a. W roku 2012 ukazał się specjalny pack „Dziewiątek” upamiętniający wszystkie pojawiające się w reklamie alter ego Michaela: Johnny Kilroy, Fontay Montana, Bentley Ellis, Slim Jenkins, Motorboat Jones i Calvin Bailey.
W połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy po upadku komunizmu, polski kapitalizm rósł w siłę, w Warszawie otwierały się sklepy dystrybutorów sportowych marek zza oceanu. Był to bodajże początek 1995 roku, kiedy do warszawskich sklepów trafiły również Air Jordan 10. Może ciężko będzie to sobie wyobrazić, ale trzeba było być naprawdę zamożnym, żeby w tamtych czasach pozwolić sobie na parę Jordanów, których cena zaczynała się od 600, a w skrajnych przypadkach kończyła nawet na 800 zł. Był to produkt tak wyjątkowy i ekskluzywny, jak mercedes klasy S.
Brak obecności Jordana w NBA sprawił, że sprzedaż jego butów drastycznie spadła na całym świecie. W celu ratowania wyników Jordan Brand postanowił poszerzyć gamę kolorystyczną linii i poza klasycznym wydaniem w barwach Chicago Bulls wypuścił specjalne edycje dla czterech innych klubów: Orlando Magic, New York Knicks, Seattle SuperSonics i Sacramento Kings. Jednak nawet ten ruch nie podbił rankingów sprzedaży.

Magic

Kings

Sonics

Knicks

Bulls
Sytuacja zmieniła się nagle w marcu. W lidze baseballa trwał lockout, a Jordan coraz częściej pojawiał się na meczach NBA. Coraz częściej też dzwonił do swojego przyjaciela B.J. Armstronga wypytując go o poszczególnych zawodników. Jak gra Latrell Sprewell? Co sądzi o Pennym Hardawayu? Jak sobie radzi Jason Kidd? Wreszcie w połowie marca rzucił do mediów lapidarne „Wracam!” To wystarczyło, aby świat koszykówki oszalał. Kiedy 19 marca Byki zmierzyły się w wyjazdowym (przegranym po dwóch dogrywkach) meczu z Pacers, stacja NBC osiągnęła najwyższą oglądalność meczu w sezonie regularnym od pięciu lat. Mike nie zachwycił, trafił zaledwie 7 z 28 rzutów i widać było, że jest daleki od swojej mistrzowskiej dyspozycji. Jednak zaledwie kilka dni później, w meczu przeciwko New York Knicks zaliczył jeden ze swoich najlepszych występów w karierze. Klimat nowojorskiej Madison Square Garden, czyli mekki koszykówki, zawsze mobilizował Jordana do gry na 200% możliwości. Nie inaczej było tym razem, 55 punktów zdobyte przeciwko jednej z najlepszych defensyw w lidze, to wynik robiący wrażenie.
Oscylujące wokół 50-procentowego wskaźnika zwycięstw Bulls, po powrocie Jordana zanotowały wynik 13-4 i bez problemu awansowali do playoffów. W pierwszej rundzie gładko pokonali Charlotte Hornets, aby w półfinale Konferencji Wschodniej zmierzyć się z „młodymi i gniewnymi” Orlando Magic. Z każdym kolejnym meczem było widać, jak nieprzygotowany do sezonu jest MJ. Brak kondycji fizycznej, pewności siebie i odpowiedniej kontroli nad piłką kosztował go stratę piłki w kluczowej akcji szóstego, jak się okazało decydującego meczu. Po raz pierwszy od czasu pamiętnych potyczek z Detroit Pistons, Michael musiał znów zaznać goryczy porażki.
Była to bolesna lekcja dla MJ’a, który postanowił zrobić latem wszystko, żeby w następnym sezonie wrócić do gry przygotowanym najlepiej jak to tylko możliwe. Co ciekawe, robił to równolegle ze zdjęciami do „Kosmicznego Meczu”.


AJ 10 był pierwszym modelem, którego projekt nie został zaakceptowany przez Jordana. Oryginalna kolorystka „Steel” na początku miała na czubku dodatkowy kawałek skóry, często spotykany w butach z lat 90-tych. Nie przypadł on do gustu MJ’owi, więc kolejne kolorystyki miały już gładki „toe cap”. But, który stylistycznie nie pasował do poprzednich jordanów i pozornie niczym specjalnym się nie wyróżniał, okazał się być idealnym połączeniem klasyki z innowacyjnością. Cholewka wykonana z pełnoziarnistej, wysokiej jakości skóry oraz superlekka podeszwa z użytego po raz pierwszy przez Jordan Brand sprężystego i wytrzymałego Phylonu, dały nam w efekcie świetne i wszechstronne obuwie do koszykówki.
W roku 1995 firma Nike nie spodziewając się powrotu Michaela Jordana do gry, rozpoczęła produkcję linii "Retro", zaczynając od najpopularniejszych wersji modeli Air Jordan 1, 2 i 3. Następne lata to kolejne powroty kultowych modeli a linia "retro" do dzisiaj pozostaje najpopularniejszą i najbardziej dochodową kolekcją w historii butów koszykarskich.
Wszyscy ze środowiska Jordana przeczuwali, że ten pierwszy po powrocie, pełny sezon gry może być wyjątkowy. Tinkerowi Hatfieldowi także zależało, żeby jedenasty model z serii Air Jordan udźwignął rangę sytuacji i godnie towarzyszył MJ’owi w trakcie rozgrywek. O ile inspirację w tym wypadku skarpetą można sobie wyobrazić bez problemu, o tyle chyba tylko sam Tinker byłby w stanie racjonalnie wytłumaczyć natchnienie, jakie znalazł również w… kosiarce do trawy!
Wykonana z połączenia nylonu i lakierowanej skóry cholewka do złudzenia przypominała buty noszone przez amerykańskich gangsterów w czasie prohibicji. Było to jak zwykle w przypadku Jordanów mieszanka unikalna i nowatorska. Po raz pierwszy bowiem w historii użyto skóry lakierowanej do produkcji butów sportowych. W wykonanej z superlekkiego Phylonu podeszwie umieszczono na całej jej długości jednostkę systemu Air oraz kolejną nowinkę, wykonaną z włókna węglowego płytę wspierającą i chroniącą stopę.
Jordany nigdy nie były zwyczajnymi butami i zawsze sprawiały, że oczy otwierały się szeroko, podobnie zresztą jak usta, ale reakcje na widok AJ 11 odbiegały daleko od standardowych... Ciekawość wzbudziły już wtedy, gdy MJ zagrał w nich w serii przeciwko Orlando, czyli jeszcze na długo przed premierą. Słynna reklama z wsadem do kosza zawieszonego na wysokości 30 metrów dorzuciła porcję ciarek na plecach.
Air Jordan 11 zmieniły już na zawsze grę, jaką bez wątpienia stały się buty do koszykówki i wywodząca się od nich kultura kolekcjonowania sneakerów. Kiedy w końcu jesienią ’95 oficjalnie trafiły na półki sklepów, ludzie oszaleli. Gigantyczne kolejki, które niejednokrotnie kończyły się zamieszkami, to przedsmak tego, czego można było się spodziewać przy okazji kolejnych edycjach „Jedenastek”. Łatwo jednak dzięki temu zrozumieć, dlaczego to właśnie AJ 11 wygrywają dziś liczne plebiscyty na najlepsze, najpopularniejsze, czy też najbardziej pożądane buty wszechczasów.
AJ 11 Retro "Playoffs"
AJ 11 Retro "72-10"
A jak wyglądały występy MJ'a i Byków w sezonie "Jedenastek"?. Po nieudanym finiszu sezonu 1994-95 i porażce w półfinale Konferencji Wschodniej z Orlando Magic, coraz więcej rywali, ekspertów i fanów koszykówki utwierdzało się w przekonaniu, że to już nie jest ten sam Michael Jordan. Zostawił NBA będąc u szczytu swoich możliwości, po zdobyciu trzech tytułów mistrzowskich, a dwa lata później powrócił wolniejszy, nieskuteczny i bez tej niesamowitej pewności siebie, charakteryzującej najlepszego zawodnika w historii ligi. Jednak ci, którzy znali MJ’a bliżej, wiedzieli, że nic nie działa na niego lepiej niż krytyka i wątpienie w jego możliwości.
Przerwę między rozgrywkami Mike miał zaplanowaną od dawna. Wytwórnia filmowa Warner Bros wyłożyła grube miliony na produkcję filmu, w którym obok MJ’a miały się pojawić postacie z kreskówek Looney Tunes na czele z Królikiem Bugsem, komik Bill Murray oraz gwiazdy NBA. Po porażce z Orlando Jordan postawił jednak jeden dodatkowy warunek: każdą przerwę w trakcie ośmiotygodniowego planu zdjęciowego chciał spędzać na przygotowaniach do nowego sezonu. Życzenie zostało spełnione z nawiązką. Na parkingu obok studia filmowego postawiono halę sportową z dodatkowymi udogodnieniami m.in. klimatyzacją, siłownią, systemem hi-fi czy stolikiem do gry w karty. W porze lunchu MJ ćwiczył więc indywidualnie, a wieczorami rozgrywał mecze 5 na 5 ze znajomymi zawodnikami NBA, którzy chętni sprawdzić dyspozycje Michael'a nie odmawiali zaproszeń do gry.
Dało to efekt piorunujący! Indywidualnie Michael zaliczył jeden z najlepszych sezonów w karierze. Rozegrał wszystkie 82 mecze, notując średnio 30.4 punktu przy skuteczności 50% z gry i 43% zza linii 7.24 m. Do tego dokładał 6.6 zbiórki, 4.3 asysty i 2.2 przechwytu. Znów dominował - zgarnął ósmą koronę króla strzelców, oraz tercet nagród MVP – za Mecz Gwiazd, za rozgrywki zasadnicze i wreszcie za finały. Całości dopełnił spektakularny sezon Chicago Bulls - zdobyli czwarty tytuł mistrzowski, ustanawiając przy okazji ówczesny rekord wygrywając 72 spośród 82 meczów sezonu regularnego. Zakończyli go bilansem 87-13 wliczając w to jeszcze playoffy. Żaden inny zespół w historii sportów drużynowych nie był w stanie zdominować swoich rozgrywek zawodowych w taki sposób.








Wróćmy do koszykówki i postaci Michaela Jordana. Nie ulega wątpliwości, że sezon 1995-96 trzeba prawdopodobnie uznać za najlepszy w historii. Czy po hossie zawsze przychodzi bessa? W tym przydaku o żadnej taryfie ulgowej, kryzysie, czy też choćby zniżce formy nie mogło być mowy.
Sezon 1996-97 Byki zakończyły ponownie z najlepszym bilansem w lidze. Wynik 69-13 był gorszy od poprzedniego zaledwie o cztery wygrane, nie zmienia to jednak faktu, że rezultat 141-23 osiągnięty w trakcie dwóch kolejnych sezonów jest po prostu kosmiczny i ciężko sobie wyobrazić, że uda się go poprawić nie tylko w najbliższej przyszłości, ale kiedykolwiek.
Jeśli chodzi o dokonania indywidualne, to w porównaniu z poprzednim rokiem, Mike obniżył nieco loty. Pomimo dziewiątej w karierze korony króla strzelców oraz wyboru do pierwszej piątki NBA i najlepszych obrońców, zaliczył pierwszy pełny sezon od czasów debiutanckiego, w którym jego średnia punktowa nie przekroczyła 30. „oczek” na mecz (29.6). Spadły wskaźniki zbiórek (5.9), przechwytów (1.7) oraz skuteczność (48% z gry, 37% za 3). Na tym samym poziomie utrzymała się średnia asyst (4.3), a na plus trzeba zapisać mniejszą liczbę strat (zaledwie 2 w każdym meczu).
Być może to właśnie gorsze statystyki zdecydowały o minimalnej porażce w głosowaniu na MVP sezonu zasadniczego. Z najmniejszą w historii różnicą w punktacji pomiędzy zwycięzcą a drugim miejscem, musiał uznać wyższość Karla Malone’a z Utah Jazz. Zaledwie kilka tygodni później MJ otrzymał od losu okazję do rewanżu w postaci finałowego starcia Chicago Bulls z zespołem z Salt Lake City. Już w pierwszym meczu serii Jordan w swoim stylu rozwiał wątpliwości dotyczące słuszności wyboru najlepszego zawodnika sezonu. Zdominował spotkanie zaliczając 31 punktów i 8 asyst oraz zdobywając zwycięskiego kosza w ostatniej sekundzie czwartej kwarty.







Obuwie Air Jordan 12 oryginalnie wydane zostały w pięciu kolorystykach: „Taxi” (White/Black), „Obsidian” (Navy/White), „Playoffs” (Black/White), "Cherry Red" (White/Red) oraz Black/Red. W tych ostatnich MJ grał m.in. w pamiętnym, piątym meczu finałów przeciwko Utah Jazz, dlatego bardzo często nazywane są „Flu Game”.
We wrześniu 1997 roku Nike ogłosiło, że Jordan Brand odłącza się spod skrzydeł „firmy-matki” i rozpoczyna funkcjonować samodzielnie. W dalszym ciągu pozostając jednak własnością firmy z Oregonu i korzystając z jej sieci dystrybucji. Air Jordan 12 był więc pierwszym modelem z niezależnej kolekcji Jordan Brand i nie można było znaleźć logo Nike zarówno na bucie, jak i na wkładce. Co prawda był on jeszcze pakowany w pudełka Nike, ale miało to miejsce po raz ostatni.
Zarówno liczba 13, jak i czarny kot uznawane są powszechnie za symbole pecha, bądź też zbliżającego się nieszczęścia. Kiedy okazało się, że inspiracją Tinkera Hatfielda do zaprojektowania trzynastego modelu z kolekcji Air Jordan była czarna pantera, przesądni kibice Chicago Bulls i Michaela Jordana zaczęli łapać się za głowę. Taka kumulacja mogła wróżyć tylko jedno - koniec sukcesów ich idola i ulubionego zespołu! Na szczęście to tylko przesądy, a 23 lata po premierze Air Jordan 13 często uznawany jest za najlepszy but z całej serii.


Połączenie tych charakterystycznych dla kotów cech z najwyższej jakości skórą oraz systemem Zoom Air, Phylonem oraz płytą z włókna węglowego dało zabójczy efekt. Jordan kompletnie nie był świadomy, co szykuje dla niego Tinker Hatfield na nowy sezon. Nie potrafili ukryć zdziwienia, a jednocześnie radości, kiedy okazało się, że projekt głównego projektanta Nike trafił w dziesiątkę ze swoim najnowszym pomysłem. Dopiero wówczas Hatfield dowiedział się, że kilka lat wcześniej przyjaciele zaczęli nazywać Mike’a „Black Cat” i że bardzo lubił on ten przydomek. Prawdopodobnie był to jeden z powodów, dla których dziś Air Jordan 13 wymieniany jest przez niego jako jeden z ulubionych modeli. Rozegrał w nich pełen sezon, nie odnosząc żadnej poważnej kontuzji i nie opuszczając ani jednego meczu.



Statystycznie, w porównaniu z poprzednim sezonem, zanotował nieznaczny regres w praktycznie każdym aspekcie gry. Mimo to, liczby nadal wyglądały świetnie: 28.7 punktu na mecz przy skuteczności 46% z gry, 5.8 zbiórki, 3.5 asysty i 1.7 przechwytu. Co więcej, dorzucił do tego pokaźny komplet wyróżnień indywidualnych: MVP Meczu Gwiazd, MVP sezonu regularnego, MVP finałów i dziesiątą koronę najlepszego strzelca ligi. Można powiedzieć, że właściwie z urzędu został także wybrany do najlepszej piątki NBA i do pierwszej piątki obrońców.
Tytuł zdobyty przez Bulls w sezonie 1997-98 był zdecydowanie najciężej wywalczonym ze wszystkich sześciu. Zawodnicy byli nie tylko starsi, ale przede wszystkim zmęczeni. Scottie Pippen, który w trakcie poprzednich playoffs nabawił się kontuzji stopy, opuścił 38 pierwszych spotkań i powrócił do gry dopiero w drugiej połowie sezonu. Ciężar gry musiał w tym momencie spocząć na barkach Jordana, który niejednokrotnie w pojedynkę rozstrzygał mecze na korzyść swojego zespołu. Jak choćby w starciu z mocnymi wówczas Atlanta Hawks - Bulls prowadzili pod koniec 3. kwarty bezpieczną różnicą ok. 20 punktów, a MJ odpoczywał już na ławce nie planując powrotu na parkiet. Jastrzębie nie dały jednak za wygraną i za sprawą świetnie grających Steve’a Smitha i Mookiego Blaylocka dogonili rywali. Mike zmuszony został tym samym do ponownego pojawienia się na boisku. Zdobył 12 z ostatnich 15. punktów swojej drużyny, a zwycięstwo zapewnił jej swoim firmowym rzutem z odejścia w ostatniej sekundzie meczu.



Najcięższy moment sezonu, kto wie czy nawet nie najtrudniejszy w całej karierze, czekał na Jordana i jego zespół w finale Konferencji Wschodniej, gdzie spotkali się z rewelacyjnymi Indiana Pacers. Wygrali dopiero po 7-meczowej batalii, a eksperci byli zgodni. Udało im się wygrać tym razem nie dzięki talentowi i umiejętnościom, ale dzięki pasji, determinacji i woli walki, które tchnął w zespół sam MJ. Potem przyszła oczywiście pora na ponowne starcie z Utah Jazz w wielkim finale. Wtedy też na stopach Michaela zadebiutowały Air Jordan 14...
Przez całe rozgrywki sezonu 1997/98 Michael grał w AJ 13. Jednak w meczach finałowych przeciwko Utah Jazz zrobił coś czego dotąd nie praktykował. Zaprezentował się w modelu, którego premiera miała mieć miejsce dopiero w kolejnym sezonie. Czyli sezonie, który z wielu względów mógł się nie odbyć. Nie tylko ze względu na decyzje Jordana, czy Jacksona. Ale także w związku z wiszącym nad NBA widmem lockoutu. Wszystko zdawało się więc tylko potwierdzać, że wszystko co piękne kiedyś się kończy.
Air Jordan 14 to kolejne dziecko, które wyszło spod rąk genialnego Tinkera Hatfielda. Podobnie jak w przypadku wszystkich poprzedników, „Czternastki” także miały do opowiedzenia swoją historię. Od dawna było wiadomo, że jedną z pasji MJ’a są samochody. Szczególną miłością zapałał do jednej ze sportowych marek prosto z Włoch. Mowa oczywiście o Ferrari, którego należący do Michaela model (F355 F1) posłużył Tinkerowi za inspirację do stworzenia nowej edycji Jordanów. Fani i kolekcjonerzy od dawna nazywali Jordan Brand „Ferrari wśród butów”, był to więc niejako manifest marki podkreślający jej popularność, renomę i pozycję na rynku.

Jeśli chodzi o nowinki techniczne, które w większości przypadków miały się przekładać na korzyści dla użytkowników, to innowacje zastosowane w „Czternastkach” sprawdzały się podczas gry praktycznie w 100%. Asymetryczna, wysoka od wewnętrznej, a niska od zewnętrznej strony cholewka miała za zadanie chronić staw skokowy, ale jednocześnie pozwalać na pełną mobilność przy zmianach kierunku. Zastosowany w oryginalnej wersji system wentylacji faktycznie działał. Nisko profilowany system Zoom Air umieszczony w przedniej części podeszwy i pod piętą zapewniał dość dobrą amortyzację, nie pozbawiając przy tym świetnego czucia parkietu. Cienka, ale pełnoziarnista skóra, minimalna wyściółka wewnętrznej strony cholewki oraz wąski język sprawiały, że but był w rzeczywistości przedłużeniem stopy.
Otrzymano w ten sposób but niemalże perfekcyjny, który wydatnie pomógł MJ’owi w zdobyciu szóstego tytułu przypieczętowanego ostatnią akcją finałowego, szóstego meczu przeciwko Utah Jazz.
Jordan grał w tym meczu w czarnej wersji AJ 14, która otrzymała dzięki temu przydomek „Last Shot”. Pomimo upływu czasu, po dziś dzień „Czternastki” uchodzą obok AJ 13 nie tylko za najlepsze Jordany, ale także jedne z najlepszych butów do koszykówki w historii.
Oryginalnie wydanych zostało pięć kolorystyk w wersji „mid”: „Black Toes” (White/Black), „Oxy” (White/Black/Oxydized Green), „Candy Cane” (White/Red), „Last Shot” (Black/Red) i „Indiglo” (Black/White/Indiglo). Do tego doszły jeszcze trzy mało wówczas popularne wersje “low top”.

Black Toe

Oxydized

Candy Cane

Indiglo
